2018-10-13 Mała Panew a 14 tego 95 km. rowerkiem

W tym roku tak nagle zrobiło się tak zimno, a my będąc ostatnio z namiotem 1 września nie ogłosiliśmy końca sezonu namiotowego, postanowiliśmy korzystając ze znacznego nagłego ocieplenia znowu wyjechać by ten koniec ogłosić 😉

Wyjechaliśmy w sobotni, rześki poranek (  6 st. C ) do Krupskiego Młyna bym mógł spłynąć dobrze znany odcinek Małej Panwi. Po dziesiątej ruszam na rekordowo ( jak dla mnie ) niskiej wodzie ( 22 cm.). Łatwo nie będzie. Myślałem że ta iście letnia aura sprawi, że na wodzie będzie tłoczno, ale  na szczęście pomyliłem się. Luzik  i spokój.

                                                                                             Tylko ja i rzeka

Dwie godzinki i powinienem przenosić, znam jednak dobrze to miejsce i wiem że przy obecnym, tak niskim stanie wody, spokojnie mogę pokonać przeszkodę bez wysiadania z kajaka. Skaczę , nawet nie zdążyłem włączyć aparatu 🙂

                                                                                            Taka przeszkoda

Kwadrans później przenoska już jest konieczna, i to w moim przypadku dzisiaj na dystansie 500 metrów. Nie chcę już trzeć dnem po suchej odnodze, przed jej połączeniem z młynówką, która zabiera prawie całą wodę.

                                                                         Tutaj już będzie można popłynąć

… jednak niezbyt daleko , bo po niespełna czterech kilometrach znowu muszę obnosić. Obok progu przy MEW w Zawadzkich. Odniosłem wrażenie, że za progiem płynie ciut więcej wody, ale chyba się pomyliłem 🙁

                                                                Mogłoby by być troszkę więcej tej wody…

Wpływam w tereny najbardziej oblegane przez kajakujących dzięki komercji, ale dzisiaj spokój. Wody jednak jakby mniej i muszę się dużo i często odpychać się od piaszczystego dna. Walka z suszą zajmuje mi około trzy godziny, ale zwyciężam dostrzegając tuż przed metą jeden płynący kajak. Nie doganiam go bo jestem przywoływany do wyjścia na zabezpieczony i zarezerwowany przez moją ekipę brzeg. Tutaj dziś zanocujemy.

                                                                       Ładnie, rok temu też tutaj spaliśmy

Dalej to już tradycja. Ogień, kiełbaski, udka, boczek plus napoje. Tak znieczuleni i zabezpieczeni przed chłodem nocy  nie specjalnie odczuwamy jej skutki i wstajemy dla nowej przygody w pogodną niedzielę. Postanowiłem nie zrzucać dziś kajaka na tą (zbyt) płytką wodę i ruszyć w stronę domu rowerem. Piotrek zgodził się przerzucić transportowca, a Gosia zdecydowała się pojechać ze mną, toż to tylko 70 km. 😉 . Według google maps :-). Ośmiogodzinna wycieczka wydłuża się do 95 kilometrów i jest różna. Na pewno widoki nieco inne niż te z rzeki. Warto było 🙂

                                                                                    Sobie jedziemy do domu 🙂

Więcej o tym weekendzie tutaj.