2018-06-30-07-01 LII OSK Trzy Zapory Soła

Prawdę mówiąc nie planowałem udziału w tegorocznej edycji Trzech Zapór, zostałem jednak przegłosowany a mus to mus więc pojechałem:-)

W piątkowy wieczór dotarłem na boisko KS Soła w Kobiernicach, gdzie już od trzech lat zlokalizowany jest stacjonarny biwak tego spływu. Ludzi sporo a ja sam. Na miejscu jest już jednak Robert z nowym kolegą Wojtkiem. Mamy godzinkę do zachodu słońca, a czeka nas klejenie kajaka dla chłopaków. Wiążąc go na dachu zauważyłem dosyć duże pęknięcie przez które na pewno będzie do środka dostawała się woda. Udało się zakleić i nawet wyschło.

                                                                                            Poklejone 🙂

Nasza trójka była połową klubowego składu, druga połowa dotrze do nas w sobotni poranek. Jak to na spływie, ów poranek przychodzi niezmiernie szybko, a wraz z nim reszta naszego klubu i ciężkie ciemne chmury na niebie.  Podczas rozpoczęcia spływu, niebo fragmentarycznie zaczyna się zza nich ukazywać. To fajnie.  Jedynie temperatura plus 14 to dosyć chłodno w porównaniu do majowych ponad trzydziestostopniowych upałów. Byle nie padało 🙂

                                                            Uroczyste rozpoczęcie LII OSK Trzech Zapór

Chwilę po ceremonii, jesteśmy już w jednym z czterech autobusów wiozących nas na start nad jezioro Żywieckie. Tam czekają już kajaki, nic tylko wybierać który się podoba, ale najlepiej swój ;-). Zgłaszamy się do wyścigu i schodzimy na wodę. Pierwsze startują dwójki męskie. Mamy w tej kategorii dwie osady.

                                                                             Nad jeziorem Żywieckim

                                                                                          Popłynęli dwójkarze

Chwilę później wystartowały dwójki żeńskie i miksty, tutaj nie mamy nikogo więc nie ma zdjęć ;-), a tuż za nimi jedynkarze, więc zdjęć również brak. W jedynkach startuje Gosia i startuję ja. Jezioro troszkę faluje, a dystans czterech kilometrów płyniemy pod mocny twarzowy wiatr. Po dwudziestu kilku minutach dopływamy do Tresnej.

                                                                        Gosia mija linię mety wyścigu

Tutaj tradycyjnie pyszna zupka i… chyba po raz pierwszy siedzimy przy pustym stoliku, nie bierzemy nawet piwka, bo temperatura otoczenia nie skłania nas do picia przed wyścigiem australijskim. Idziemy za zaporę, kajaki już tam są.

                                                                                               Za zaporą

Turyści mogą sobie spokojnie odpłynąć w stronę Porąbki, my jednak czekamy by wystartować w wyścigu podczas którego po każdym okrążeniu, odpada ostatnia osada. Wyścig australijski. Nie ma zbyt wielu chętnych, ale z racji tego, że jest to konkurencja organizowana na sprzęcie organizatora, takim samym dla każdej kategorii, dwójki i jedynki męskie muszą zostać podzielone na dwie grupy. Jest losowanie numerków i start pierwszej grupy dwójek.

                                                                                                    Walczą dwójki

Trochę czasu nam zeszło, bo jeszcze druga grupa dwójek, po nich dwie grupy jedynek, dalej jedynki żeńskie, dwójki żeńskie i miksty, a na koniec finały dwójek i  jedynek. Dużo czasu upłynęło, ale w końcu można było ruszyć na swobodne płynięcie przez jezioro Międzybrodzkie. Płynięcie swobodne, ale nie spokojne. W połowie wciąż bujającego nami jeziora, jesteśmy świadkami wywracającego się kajaka z dwoma, raczej nie w pełni sił, chłopkami. Nie słuchają nas obracając kajak wokół własnej osi przynajmniej dwa razy, ten nabiera dużo wody i ledwo widoczny po ostatnim odwróceniu do góry dnem. Jeden z rozbitków wisi na dziobie kajaka mojej żony, drugi na dziobie naszej dwójki , kajak obserwuje Jacek z Wawy, a ja dzwonię do komandora spływu po pomoc. Mija kilka minut i podpływają do nas z dwóch stron jeziora ratownicze łodzie pontonowe. Mają za zadanie zebrać z oddalającej się w stronę brzegu dwójki, jednego z rozbitków, drugiego w międzyczasie udało się wsadzić na wodny rowerek przepływający przypadkowo obok nas. No i pozostaje kwestia wyrwania z wody kajaka. Wszystko się udaje. Wylewam wodę z podholowanego na brzeg kajaka, który wraz z jego załogą bezpiecznie będzie odholowany na metę w Porąbce.

                                                                                        Po udanej akcji 🙂

Nie kontrolujemy czasu, a ten biegnie tak samo szybko bez względu na okoliczności. Za jednym z jeziornych cypelków dobiega nas głos Roberta. Stoi w przybrzeżnym barze z piwem w ręku. Musieli odreagować po udanej akcji. Zatrzymuję się i ja na szybki łyczek, a po nim na wodzie dostrzegam kajakarza, który jak myślałem zatrzymuje się również na piwko, a tu nie. To pilot końcowy. O kurcze, nam się to raczej nie zdarza 😉 . Usprawiedliwiamy się przeprowadzoną przed kilkudziesięciu minutami akcją, i wraz z nim dopływamy spokojnie do mety.

                                                                             Gosia z pilotem końcowym

Jest i plus tej sytuacji, bo pozostaje nam tylko wytargać kajaki na parking i możemy iść do autobusu który już więcej na nikogo nie będzie czekał. Wracamy do Kobiernic a na zegarze prawie osiemnasta, nieźle 🙁 . Wyjaśniło się przy okazji wysiadania czemu tak wyjątkowo szybko w tym roku dopłynęli wszyscy inni. Otóż dzień wcześniej skrzyknęła się spora grupka ludków, którzy postanowili przepłynąć odpływającą z jeziora Czanieckiego równolegle do Soły (podobno) uroczą rzeczkę – Macochę. Akurat gdy my wróciliśmy z Porąbki, oni wrócili z Macochy 🙂

                                                                              Kumulacja powrotów 🙂

Na biwaku obiadek, chwila odpoczynku i stałe tradycyjne konkurencje sprawnościowe: rzut w tył trzy kilowej piłki lekarskiej, rzut do celu woreczkami z grochem, i strzelanie z wiatrówki do tarczy. Zaliczamy wszystko i mamy czas wolny. Po raz pierwszy na Sole nie ma nikogo z gitarą, dlatego ognisko nie cieszy się zbytnią popularnością. Zresztą tak samo było wczoraj. Nad kobiernickim boiskiem króluje muza mechaniczna, z przewagą disco polo 🙁 . Dobrze że od 23 obowiązuje już cisza nocna, tak więc po pierwszej jest już względnie cicho 🙂 . Ta nocka będzie jeszcze krótsza od poprzedniej , bo tradycyjnie o siódmej rano trzeba przerzucić transportowca do Oświęcimia. Tragedia 😉

                                               Niedzielny poranek ładniejszy, choć nieco chłodniejszy

Przed dziesiątą schodzimy na wodę, za zaporą pominiętego jeziora Czanieckiego i spokojnie, choć nie na wszędzie  spokojnej wodzie płyniemy w stronę Oświęcimia.

                                                               Ja i tam gdzieś w oddali reszta naszej ekipy

Po półtorej godziny jesteśmy obok „zakazanego” progu – bystrza na wysokości Bielan. Tam już prawie tradycyjnie łapie nas deszcz 🙁 . Nie wolno przepływać, ale są tacy którzy płyną, zresztą i ja kiedyś w gorący dzień to spływałem.

                                                                   Nasi przenoszą, deszcz im nie straszny 🙂

Opad, tak jak szybko przyszedł, tak i szybko przeszedł i nim ruszyliśmy w dalszą drogę wyszło słonko. Posililiśmy się lekko i popłynęliśmy dalej. Obok Przystani nad Sołą przy której dziś sporo kajaków się zatrzymało, ale nie my. Machamy w stronę Oświęcimia, mijając po drodze kilkanaście mokrych osób, i raczej nie od minionego deszczu ;-).

                                                                     Gosia za jednym z trudniejszych miejsc.

Po trzech i pół godzinie osiągamy Oświęcim, a po kilku minutach metę usytuowaną przy miejskich Bulwarach nad Sołą. Tutaj danie obiadowe i oczekiwanie na zakończenie. Warto było zaczekać, bo trzy z czterech naszych osad stanęło na podium, a (jak zwykle ostatnio) skromny bo zaledwie sześcioosobowy – czteroosadowy klub , stanął na najniższym jego stopniu. Dzięki Gosia,Dastin, Krystian, Robert i Wojtek. I dzięki Ola za foto i towarzystwo 🙂 .

                                                                   K.K. Polska Południowa na pudle 🙂

 

i to by było na tyle jeśli chodzi o Trzy Zapory, więcej fotek tutaj.