2018-06-09-10 „Trójbój nadwarciański” ;-)

Ten weekend trochę się różnił od naszych dotychczasowych,typowych kajakowo – rowerowych, bo do tych aktywności doszedł jeszcze marsz Nordic walking 🙂

Pomysł mojej żony, która od jakiegoś czasu chodzi z dwoma kijkami by wyjechać do nadwarciańskich Zapolic na drugą edycję marszu. Do przejścia w sumie 60 km. w ciągu sześciu marszów. Ja mam przejść z żoną drugą trasę planowaną na 12,5 km., a później mam wolne ;-). To w sobotę, na niedzielę zabieram kajak. Jedziemy w piątek by nie musieć zrywać się w sobotę bardzo wcześnie rano. Przed dwudziestą drugą jesteśmy na wybranym i znanym sprzed pięciu lat ładnym miejscu nad Wartą w Burzeninie. Jest puste a do nas dociera jedynie muzyka z pobliskiego ośrodka wypoczynkowego. Nie składamy już ogniska, ale i tak doczekujemy się soboty więc pora na sen. Do Zapolic 10 km.

                                                                      Bez ogniskowe konwersacje 😉

Budzimy się przed ósmą i szybko zbieramy by na czas dojechać na miejsce startu maszerowania.

                                                           Takie ładne miejsce było dziś naszym domem 🙂

Jedziemy do Zapolic, odbieramy pakiety startowe i za kilkanaście minut ruszamy na drugą już trasę. Piotrek odjeżdża w siną dal na rowerze, a ja z żoną i kilkunastoma innymi „chodzikami” wędruję z kijkami przez dwie godziny. Nie było najgorzej, ale kończymy prawie w samo południe i robi się naprawdę gorrrrrrrąco. Chwila odpoczynku i chętni idą na kolejną, najdłuższą bo blisko 16 kilometrową trzecią już trasę. Moja żona też idzie, a ja przesiadam się na rower.

                                                                                                        Poszli

Na rowerku penetruję linie brzegową Warty i Widawki rozglądając się przy okazji za dogodnym miejscem noclegowym dzisiejszej nocy. Nic ciekawego nie wpada mi w oko. Chyba wrócimy na dzisiejsze „śmieci” ;-). Po prawie trzech godzinach w pewnym momencie spotykam Piotrka, a po chwili dzwoni Gosia że zakończyła swoje maszerowania, jest za gorąco a za nią ponad 26 km. Trzeba pomyśleć co dalej. Jakoś nie mamy ochoty czekać do dziewiętnastej na zakończenie imprezy (jeszcze trzy marsze), Piotrek też ma już dość. Przejechał ponad pięćdziesiątkę, więc oni pojadą tam gdzie wczoraj nocowaliśmy a ja jeszcze chwilkę pokręcę na rowerku. Kilkakrotnie mijam Widawkę a na niej biznes kajakowy trwa w najlepsze.

                                                          Widawka widziana z ostatniego nad nią mostu

Po kilkunastu kilometrach dzwoni żona, że nasza wczorajsza miejscówka dziś już nie jest nasza 🙁 , jestem już blisko, proszę by zostali a za chwilę wspólnie się zastanowimy co robić dalej. Dojeżdżam a tu droga zamknięta przez strażaków i policję, akurat odbywa się V edycja imprezy pod nazwą „Festiwal Mleka i Miodu”. Dużo ludzi a na scenie akurat w tej chwili przygrywa zespół Bayer Full. Nie gościmy tu zbyt długo, marząc już o własnym domu. Obok imprezy i tak nie przejedziemy, wracamy na nasze- zajęte miejsce i znajdujemy niewiele mniej urocze jakieś sto pięćdziesiąt metrów w górę rzeki. Będzie ognisko, nawet jest troszkę drzewa. Nie wytrzymuję jednak, spoglądając na mój leżący obok namiotu kajak i postanawiam przepłynąć się w stronę muzyki i mostu w Burzeninie. Jest dosyć płytko i dość trudno płynie się pod prąd. Godzina prawie dwudziesta, po kilometrze z małym hakiem, gdy ukazuje mi się most, zawracam i płynę do naszego obozowiska. Króciutka wycieczka, nieco ponad dwa kilometry. Teraz już tylko ognisko i zasłużony odpoczynek 🙂

                                                                                               Jest ogień 🙂

Niedziela, nowy piękny i gorący dzień. Szybko się zbieramy bo w tym naszym miejscu nie mamy cienia. Odpływam a rowerzyści jadą nad jezioro Jeziorsko, do którego ja planuję dopłynąć.

                                                                            Prawie pięćdziesiąt do jeziora.

Mijam znajome, bo widziane wczoraj z roweru miejsca, dopływając powoli do Sieradza, który znajduje się na półmetku mojego dzisiejszego etapu. Jest duszno, ale na szczęście słonko chowa się za chmurkami i nie parzy. Miejscowy wodowskaz wskazuje 170 cm. co uznawane jest za poziom niski.

                                                                                           W Sieradzu

Nie wiem, czy odcinek który sobie wybrałem na dzisiejsze pływanie jest jakoś mniej atrakcyjny na komercyjne pływanie, bo spotykam tylko raz grupkę pięciu kajaków i to niedaleko za startem. Napotykam za to dwóch „wodniaków” pływających na płytach styropianowych 🙂

                                   Między nogami wiadro z ciuchami , wiosło – listewka i uśmiech na twarzy 🙂

Za Sieradzem czas biegnie coraz szybciej i tak z zaskoczenia ukazuje mi się most, a w zasadzie dwa mosty obok miejscowości Warta. Jeden stary. a tuż za nim powstający ładny nowy. Wiem już że do jeziora około piątki 🙂

                                                                                              Dwa mosty

Ostatni odcinek, ten tuż przed jeziorem to sporo odnóg z których nie wszystkie przy tym poziomie wody, są przepływalne, ale mnie udaje się obrać te właściwe i po kilku zakrętach ukazuje mi się przesmyk z widokiem Jeziorska.

                                                                                         Widać jezioro

Na jeziorze okazuje się że ten niski poziom nie jest aż tak niski, jak ten sprzed laty, gdy wpływając na Jeziorsko, prawie do jego 1/4 długości musiałem płynąc slalomem pomiędzy wystającymi dość wysoko nad wodę starymi konarami nie do końca powycinanych drzew. Teraz niektóre z nich wystają jedynie co nieco nad lustro wody.

                                                                                   Tyle wystają konary

Po wpłynięciu na pełne, otwarte wody jeziora pozostaje mi tylko odbić lekko w prawo i po dwóch kilometrach wypatrywać reszty mojej ekipy, która oczekuje mnie na brzegu w Brzegu 😉

                                                                                           Żonę już widzę 🙂

Dopływam, moja pięćdziesięcio kilometrowa wycieczka zajmuje mi równe sześć godzin. Można śmiało wracać.

                                                                                        Na mecie wycieczki

Weekend udany a więcej o nim do zobaczenia tutaj.