2018-03-24-25 Warta

To już pięć tygodni jak nie byłem na kajaku, ale najpewniej nie doczekam się ciepełka za którym mocno się stęskniłem. Jadę na pierwszy wiosenny w tym roku spływ – po Warcie.

Do wyjazdu skusiła mnie chęć poznania forumowiczów wodnego forum, którzy skrzyknęli się na pływanie Liswartą i Wartą. Liswartą płynęli w piątek, ja nie mogłem , postanowiłem dołączyć zatem do nich w sobotę. Po piątkowym etapie kajakarze biwakowali przy ujściu Liswarty do Warty (w Kulach). Jako że tym razem byłem sam, wymyśliłem sobie, że zostawię sobie rower w Działoszynie, a popłynę z grupą od Wąsosza. Gotowy do spływu byłem już o ósmej trzydzieści, czyli o godzinie planowanego startu grupy z Kul. Nie miałem jednak sygnału ich wypłynięcia postanowiłem zatem wypłynąć im na przeciw. Spokojnie bez pośpiechu po blisko godzinie wiosłowania zacząłem mijać pierwszych kajakarzy. Dopłynąłem do Kul, zawróciłem i płynąłem już z grupą. Trzynaście jedynek.

                                                                                        Ośrodek w Kulach

Temperatura jak na wiosnę trochę niska, ledwo jakieś trzy stopnie C. i pochmurne niebo choć według zapowiedzi miało być słoneczne :-(. Płyniemy zapoznając się ze znajomymi tylko z forum kajakarzami. Przed południem dopływamy do Zalesiaków, gdzie znajduje się klub kajakowy „Żubr” w którym jesteśmy bardzo miło ugoszczeni.

                                                                                         Idziemy do Żubra

Jest ogień, grzaniec i pyszna kaszanka. Jest również możliwość przebrania się przez jednego kabinowicza 😉

                                                                                     Kaszanka dochodzi 😉

Gdy już wszystko pozjadaliśmy, powypijaliśmy i kabinowiczowi zrobiło się ciepło, ruszyliśmy w dalszą drogę. Kwadrans wiosłowania, nad głową coraz więcej słońca i jesteśmy na przenosce obok progu w Działoszynie. Sprawnie pokonujemy tą przeszkodę i płyniemy w stronę mety.

                                                                           Za przenoską w Działoszynie

Następne trzy kwadranse na wiośle i widząc most w Lisowicach wysiadamy na lewym brzegu by odbyć krótki spacerek do pobliskiego kamieniołomu. Oglądamy go z dołu i z góry i wracamy na wodę na ostatni kawałeczek spływu do Bobrownik.

                                                                           Kamieniołom w Lisowicach

Ostatnie cztery kilometry dzisiejszego płynięcia pokonuję dosyć szybko,bo dla mnie to nie koniec sobotniej aktywności fizycznej. Na mecie w Bobrownikach nie ma jeszcze nikogo, dlatego kończę pod sklepem pod którym siedzi już jeden z uczestników spływu. Szykuję się do drogi pieszo – rowerowej, a w tym czasie podpływają inni kajakarze. To oni zaholują mój kajaczek do miejsca biwakowego (kilkaset metrów), a ja idę do Działoszyna.

                                                          Już dawno mój kajak nie płynął beze mnie 😉

Godzinkę zajmuje mi marsz z kijkami do roweru, który cierpliwie przez dziewięć godzin czeka na mnie na ulicy Zamkowej w Działoszynie. Cóż, skoro ulica zamkowa, to pewnie jest i zamek. Muszę go zobaczyć :-).

                            Zamek a w nim m.innymi biblioteka i Regionalne Centrum Rozwoju Kultury i Turystyki.

Teraz siedemnaście kilometrów rowerem, do Wąsosza gdzie czeka mój transportowiec i gdzie dostrzegam sporą ilość kapliczek będących składnią Drogi Krzyżowej. To Kalwaria Wąsoska, którą szybciutko objeżdżam na rowerku.

                                                                                        W Wąsoszu Górnym

Teraz pozostało zapakować rower do transportowca i wywieźć go do Krzeczowa, na miejsce jutrzejszej mety. udaje mi się to tuż przed zmrokiem. Rower zostawiam u miłego Pana w garażu jakieś 100 m. od rzeki. Fajnie. Do Bobrownik wracam już po cieku, ale na biwaku płonie ognisko i (nie szumią knieje 😉 ) jest wesoło. Wprawdzie połowa uczestników spływu już się „ewakuowała”, ale druga połowa dobrze się bawiła. Rozmowy trwały jeszcze po północy, a o godzinie drugiej należało przesunąć wskazówki zegarków na godzinę trzecią. Nie czekamy idziemy spać. Zostaje nas czterech. Dwóch śpi w swoich samochodach, jeden w namiocie , a jeden na stole pod daszkiem biwakowej wiaty. Najniższa temperatura zanotowana tej nocy to minus 3,7 st. C. Rześko, ale wszyscy przeżyli ;-).

                                                                         Chłodny ale słoneczny poranek

Niedziela zapowiadała się ładnie, ale aż tak różowo nie było. Zaczęło dosyć silnie wiać co trochę przeszkadzało w płynięciu. Płynęło nas pięciu, ale jakoś trudno nam było się spotkać wszystkim na wodzie. Po minięciu bystrza w Załęczu Wielkim, nie czekałem już na pozostałych, tylko płynąłem „wymienić” kajak na rower którym będę musiał przejechać jeszcze 17 kilometrów po transportowca.

                                                                                     Bystrze w Załęczu Wielkim

Przenoskę w Kamionie załatwiłem dość szybko, nie widząc nikogo z płynących za mną. Po czternastej jestem na mecie. Odbieram rower i jadę do Bobrownik. Po drodze widzę parkę żurawi robiąc im fotkę. Szybko wracam do Krzeczowa spotykając jeszcze trzech z czterech płynących ze mną ten etap kajakarzy. Żegnamy się i do domku 🙂

                                                          Taki widok na koniec udanego weekendu.

Więcej o tej wycieczce tutaj.