2017-12-04 Jezioro Przeczyckie

Ale jaja  😉 . Dwadzieścia osiem razy brałem udział w corocznym Barbórkowym Wyścigu Kajakowym organizowanym przez „Neptuna” z Żor, a jeszcze nigdy nie płynąłem kajakiem w dniu Barbórki 🙂 . Dziś to zmieniłem.

Wybrany akwen to jezioro Przeczyckie, a miejsce startu w linii prostej oddalone od sobotniego miejsca startowego zaledwie o cztery kilometry z małym hakiem, a jakże inne widoki. W Tuliszowie wprawdzie jest troszkę mgły, ale widzę drugi brzeg i widzę, że jezioro płynie. Płynie pod nurt zasilającej go Czarnej Przemszy. Płynę zatem tak jak w sobotę na Pogorii, w lewo, w stronę korony zapory by kawałeczek mieć pod wiatr, później z wiatrem i ostatni najdłuższy odcinek znowu pod wiatr. Przy brzegu troszkę lodu, ale spokojnie da się zejść suchą stopą 🙂

Zdjęcia niezbyt fajne, bo mój aparat najbardziej nie znosi takich okoliczności przyrody. Patrzę tam skąd tu dopłynę.

 

Wygląda na to, że wody jest więcej niż podczas mojej ostatniej wycieczki po tym akwenie blisko siedemnaście miesięcy temu, o czym przekonuje się przepływając obok wodowskazu przy koronie zapory, na którym (jeśli dobrze zczytuję wartość), jest około metr wody więcej niż w czerwcu ubiegłego roku. (W Przeczycach na Przemszy za zaporą poziom 66 cm. – wysoki).

                                                         Wodowskaz znajduje się na „domku na wodzie”

Gdy przepłynąłem wzdłuż korony, nagle mym oczom pojawił się widok w który trudno mi było uwierzyć. Najprawdopodobniej widziałem orła bielika, a trudno mi w to uwierzyć, bo w tych okolicach nigdy orła nie widziałem. Zerwał się niestety bardzo szybko i odleciał w kierunku najdalszym od mojej pozycji, ale wyraźnie mignął mi charakterystyczny biały tyłek i rozpiętość skrzydeł również była imponująca. Zdjęcie bardzo kiepskie :-(.  Wpływam w zatoczkę na której mam spore kłopoty z lodową taflą. Daję radę, ale przeciąganie zajmuje mi aż sześć minut 🙂

                                                                                       Zamarznięta zatoka

Dalsze płyniecie prowadzi wzdłuż brzegów najbardziej zagospodarowanych w okresie letnim. Przystanie i ośrodki wypoczynkowe. Dzisiaj pusto i cicho, choć z daleka dobiegają odgłosy rozgrzewających silniki samolotów z pobliskiego lotniska Katowice – Pyrzowice.

                                 W tym miejscu drugi raz przekonuję się o wyższej wodzie niż w tamtym roku.

Mijam zachodni brzeg jeziora i zamarzniętą wąską zatoczkę na jego północno-wschodnim krańcu, następna też skuta lodem, choć wygląda  na to że gdyby nie była, to można by dopłynąć do mostu nad DK 78, a może nawet do przepustu rurowego kawałeczek za nim. No nic, dziś to nie możliwe. Za siewierską przystanią na ulicy Rybackiej, dostrzegam w zaroślach martwego łabędzia, któremu z brzucha mięso wydzierają wrony, które na mój widok odlatują na pobliskie drzewo.

                                                                                        Wrony na drzewie

Zaczyna sypać śnieg, a i wiatr zaczyna się wzmagać. Po jednym nie trafionym „strzale” w ujściowy główny nurt Czarnej Przemszy, drugi strzał okazuje się trafny. Podpływam lekko pod prąd, czego nie odczuwam, bo mam pchający mnie w plecy wiatr. Gdy coraz wyraźniej słyszę samochody na DK1 , a nawet momentami je widzę, zawracam, by nie męczyć się zbyt długo pod wiatr i śnieg. Nie zabrałem dzisiaj okularów przeciwśniegowych ;-).

                                                   Można by płynąć do Siewierza, ale nie dzisiaj 😉

Powolutku, pod falę płynę wzdłuż linii brzegowej Wyspy Miłości, która wyspą nawet przy tym stanie wody, już nie jest i skręcam w stronę Tuliszowa. Mój kajak jest dosyć niski, dlatego co druga fala pozostawia sporo kropel wody na moim (za dużym) fartuchu. Co jakiś czas muszę upuścić nadmiar tej wody, której ziąb odczuwam już na nogach :-(.

                                                                                     Wyspa – nie wyspa

Widzę już miejsce w którym zakończę dzisiejszą wycieczkę, ale płynięcie do niego z powodu fal, zmuszony jestem kontynuować najwolniejszym tempem. Daję radę dopłynąć do miejsca startu, ale nie mam na sobie zbyt wielu suchych fragmentów odzieży. Zimno… Za mną dwanaście kilometrów – Barbórka uczczona 🙂

                                                                 Transportowiec czeka, można biec 🙂

Kilka fotek więcej do zobaczenia na google+