2017-08-21-22 Wałsza

Po wczorajszym wywiezieniu nie potrzebnego na ten tydzień sprzętu, na przystań do Kasi G-S. i Pana Lutka -dziękuje 🙂 , dojeżdżamy już prawie po zmroku w okolice ujścia Wałszy przy miejscowości Stygajny. Tu dziś przenocujemy a naokoło , gdzieś daleko widać błyski i słychać  ciche burzowe grzmienie…

W nocy troszkę kropi, a ranek wydaje się być raczej szary, otwarcie jednak drzwi w namiocie całkowicie nas ożywia. Okazuje się, że rozbici jesteśmy w cieniu, a nad nami rozpościera się bezchmurne niebo i piękne słoneczko. Zwijamy się szybko, penetrując jeszcze wzgórze pod którym zabiwakowaliśmy, a w którym ukryte są bunkry należące do umocnień Trójkąta Lidzbarskiego.

                                                                              bunkier na szczycie wzgórza

Wyjazd ze Stygajn jest dosyć trudnym, właśnie zaczęły się roboty mające na celu położenie asfaltu do wioski od głównej drogi. Po kilkunastu minutach jesteśmy przepuszczeni i o 10,30 docieramy na most nad Wałszą w Pieniężnie. Spojrzenie na wodę od razu każe mi jechać wyżej, do miejsca z którego kiedyś ktoś płynął, a przynajmniej zrobił opis, że można stamtąd spłynąć. To most na DK 512 pomiędzy Łoźnikiem a Pełtami. Tam jednak nie bardzo było jak zaparkować, a chwilkę wcześniej dojrzałem zjazd polnej drogi do mostu i tam postanowiłem ruszyć.

                           na starcie całkiem nieźle, most w górę rzeki oddalony jest (wodą) około sześćset metrów

Pogoda piękna, zastanawiałem się dokąd uda mi się dziś zapłynąć. Pierwsze dwie godziny urozmaicone, trochę trzcin i trochę drzew, tempo 3,5 km/h. Naokoło to się chmurzy, to ostro świeci słonko, to gdzieś tam grzmi. Nagle zaczyna lać, akurat „siedzę” na drzewie, próbuję sięgnąć worek z kurtką , jest nie osiągalny :-(. Spływam z drzewa i pod drzewo by schronić się przed ulewą. Kiepsko to wychodzi. Szybko przemakam, a i nadziei na rychły koniec deszczu nie widać. Dopływam do brzegu by wydostać worek, ubieram się i płynę dalej. Kurtka przynajmniej ochroni mnie od wiatru. Zwałki pojawiają się co zakręt, są jednak w większości możliwe do pokonania bez wychodzenia z kajaka.

                                                                                    bobry tu nie próżnują 🙂

Jak już jednak bez wyjścia nie dam rady, to obejście zarośnięte jest gęsto wysokimi pokrzywami. Nie lubię, bee, a do tego całe mokre. Dobrze że chociaż deszcz po godzinie przestał padać. Minęły jeszcze dwie godzinki w podobnym tempie i okolicznościach i nad Wałszą pojawiła się most, z którego oglądałem rzekę przed południem. To Pieniężno. Okazało się , że reszta załogi transportowca też gdzieś tutaj w knajpce, ” grzeje” akomulatory” i suszy się w ciepłej restauracji, także zważywszy na nadciągające ciężkie czarne chmury i ja tu postanawiam skończyć dzisiejsze płynięcie. Niezły wynik – nieco ponad 15 km. w ponad 4,5 godziny. 🙁 . Miałem nosa by tu zakończyć, bo ledwo się przebrałem, a deszcz lunął i padał ponad godzinkę. Mogłem ją spędzić z resztą w miejscowej knajpce na rynku.

                                                                                  Rynek (?) w Pieniężnie

Postanawiamy zanocować w prywatnej „przystani” dla Kamperów. Na placu ledwo trzy auta, tak więc facet bez problemu zgadza się na rozbicie namiotu. Liczę na wysuszenie ciuchów, bo okazuje się że bardziej liczyłem na gorące lato, niż deszczową jesień podczas drugiego tygodnia mojego urlopu i nie zabrałem więcej niż parę, długich spodni do płynięcia :-(. Te pokrzywy nawet w pogodny dzień , nie pozwalają na płynięcie „na letniaka”  🙁 Nocka mija spokojnie, poranek jednak pochmurny i prognozy nie zapowiadające szczególnej rewolucji pogodowej. Ciuchy oczywiście mokre. Kochana żona wypatrzyła jednak wczoraj w okolicy rynku „Lumpeks” i idąc rano po pieczywo, przy okazji ubrała i mnie na dzisiejszą, trudną drogę przez rezerwat 🙂

                                                                       Piękny i gotowy do drogi 😉

Jeden plus: nie musimy odjeżdżać, rzeka w zasięgu wzroku, mogę wypłynąć o „normalnej” godzinie. Startuję o 9,30. Najpierw spokojnie kilka zakrętów przez miasto, by po kilkunastu minutach dopłynąć do elektrowni, którą trzeba obnieść prawą stroną. Słabo można dostrzec jakieś ślady przenoszenia kajaków 🙁 Pokonuję tą przenoskę i dziesięć przed dziesiątą ruszam na (według opisu) chyba na najtrudniejszy odcinek Wałszy. Niestety poziom 147 cm. na wodowskazie w Bornitach, to poziom niski o czym przekonuję się już na najbliższym bystrzu. Mocno trę dnem o kamienie ale jakoś daję radę.  15- 20 cm. więcej i byłoby ok. Gdy piszę ten opis poziom Wałszy po ostatnich deszczach wzrósł o cały metr. Nawet nie wyobrażam sobie jakby się tam płynęło dzisiaj?

                                                                     jedno z wielu bystrzy w rezerwacie

Po następnej godzinie dopływam do Kapliczki przy Cudownym Źródle za którą, według słów mojej żony,która tędy jeździła wczoraj rowerem,rezerwat chyba raczej się kończy. Mam więc nadzieję , że moje tempo trochę wzrośnie. Do tej chwili około 3,2 km/h.  Niestety nie wzrosło, a nawet spadło (momentami) w rzece coraz więcej drzew, wiele do obnoszenia, a ścieżek do obnosu brak. Rzeka płynie w wysokim wąwozie, przez las i mało dostępne tereny. Czas liczę i kontroluję jedynie między pojawiającymi się dosyć rzadko, mostami. Dobrze chociaż, że niebo coraz ładniejsze.

                                                jedna z najdłuższych i najtrudniejszych do obniesienia zwałek

Czas ucieka coraz szybciej, a końca nie widać. Zaczyna mi powoli brakować sił. Wszystko pozjadane, a przeszkód nie ubywa. W pewnym momencie za jedną ze zwałek dostrzegam dwa dorodne jelenie ze sporym porożem. Jeden szybko „daje nogę”, drugi stoi jakby nie dowierzał temu co widzi. Biorę aparat i nagrywam. Trwa to sporą chwilę nim jeleń ucieka a ja przekonuje się, że mój dobrze skierowany aparat, nie pracował w trybie rec. 🙁 Ależ mi smutno.

                                                      to za tą zwałką stoją jelenie, tu ledwo je widać 🙁

Jeszcze godzinę powalczyłem z Wałszą widząc przelotnie orła bielika i w końcu wpłynąłem do Pasłęki. Tą po kilometrze dotarłem do reszty ekipy. Z kajaka wysiadłem po lewej stronie dokładnie naprzeciw miejsca w którym nocowaliśmy wczoraj. Niestety wciąż kładziony asfalt, nie pozwolił na dojechanie w to miejsce. Zostaliśmy w wielkiej trawie miejscowości Bardyny. Nie najgorzej, mimo błysków na coraz mocniej zachmurzonym niebie. Udało się nawet złożyć ogień, bo zakupione udka do tego nas zmusiły 🙂 .

                                                                   Pod takim niebem dziś zamieszkamy

Ciekawostka. W Pieniężnie, moja żona trafiła do punktu informacji turystycznej skąd chciała dostać jakieś mapki, czy inne materiały promujące region, również coś dla mnie, i jak usłyszała o rzece nic nie ma, bo to rezerwat i pływać tu nie wolno, chyba że za specjalnym zezwoleniem. Znowu zrobiłem coś bez pozwolenia ;-).

Więcej o tym pływaniu tutaj.