2017-07-01-02 LI OSK „Trzy Zapory” Soła

 

Minął rok od pięćdziesiątego spływu „Trzech Zapór” i mimo wcześniejszych planów wyjechania na inne akweny, wyjechałem jednak na najbardziej znajomy mi spływ: „Trzy Zapory” na Sole…

I mimo tego, że w tym roku nie udało mi się namówić nikogo z tych którzy najczęściej ze mną brali udział w tym OSK(u), wpakowałem się w piątkowe popołudnie w transportowca by przed dwudziestą zameldować się na boisku będącym naszym polem biwakowym w Kobiernicach. Sporo ludków po obiekcie już się kręciło.

                                                …ale nie ma nas aż tylu , by rozbijać się na środku boiska 😉

Wieczór jak to na spływie ogólnopolskim bywa, szybko mija na rozmówkach z częściej lub rzadziej widzianymi znajomymi i już robi się widno, więc pora się przespać 😉 a ranek przychodzi bardzo szybko 🙁 . Ranek to uroczyste otwarcie spływu i wyjazd do miejsca z którego wystartujemy już po raz piąty. Żywiec przy ujściu Moszczanicy.

                                                                  Od pięciu lat to nasze miejsce startowe

Do zapory  Tresna, nieco ponad trzy i pół kilometra płyniemy jak kto może i umie najszybciej, bo to odcinek szybkościowy. Na mecie tradycyjnie można wypić piwko, lub co tam kto lubi innego. Tradycyjnie też i to nie od pięciu lat, kursują samochody z naszymi kajaczkami do miejsca ponownego startu, za kładką pomiędzy Międzybrodziem Żywieckim a Czernichowem. W tym roku nowinka. To tam czeka na nas micha grochówki i to tam rozegrany będzie wyścig australijski. Przy posiłku nadchodzi chmura, która nieźle zalewa nas swoimi deszczowymi łzami wylewając je z siebie przez cały kwadrans. Później jest już tylko lepiej, wychodzi słonko i chętni ruszają do pływania w kółko pomiędzy bojami. Ostatni zawsze odpada…

                                                       Kładka- pod nią start i meta wyścigu australijskiego

Gdy już wszystkie kategorie zaliczyły tą kajakową karuzelę, płyniemy spokojnie podziwiając otaczający nas krajobraz przez całą długość jeziora Międzybrodzkiego aż pod zaporę Porąbka w Międzybrodziu Bialskim. Tutaj załadunek kajaków, i krótki spacerek do autokaru wiozącego nas na biwak do Kobiernic.

                                                                           przez jezioro Międzybrodzkie

W Kobiernicach czeka już na nas kolejny posiłek, tym razem drugie danie i można odpocząć przed tradycyjnymi konkurencjami sprawnościowymi. Te trwają prawie do zmroku, a po zmroku wiadomo- ognisko, gitara, wspólna integracja ogólnopolska lub wewnątrz klubowa ;-). Ja w tym roku bez klubu, więc z innymi zaprzyjaźnionymi. W czasie obiadku robię sobie fotkę z Ryśkiem K.- tym o którym pisałem tutaj w dziale lat osiemdziesiątych i dziewięcdziesiątych, a który powrócił do kajaków po 23 latach. Przynajmniej ja tyle lat go nie widziałem 🙂

                                                                                Spotkanie po 23 latach, wzruszyłem się 🙂

Poranek tradycyjnie ciężki gdyż o siódmej trzeba przerzucić transportowca na metę w Oświęcimiu. Jest pochmurno i wietrznie, nie będzie zbyt fajnie na rzece :-(. Chwilę po starcie zaczyna padać i nie przestaje prawie do końca. Mnie oprócz deszczu pada jeszcze komórka, więc nie będzie śladu Endomondo z przepłyniętego odcinka :-(. Miałem zamiar i ochotę na spokojne płynięcie i delektowanie się rzeką, jednak kiepska aura sprawiła że już po pół godzinie wiosłowania byłem za pilotem początkowym i tak aż do mety raz przed nim , raz za nim praktycznie dryfowałem wiosłując jedynie dla utrzymania właściwego kierunku. Drugi etap zajmuje mi trzy i pół godziny.

                                           jedno z trudniejszych miejsc w którym znowu jestem przed pilotem 🙂

W Oświęcimiu znowu wyprzedzamy główną falę wypuszczoną o szóstej rano z zapory w Czańcu, ale udaje nam się dopłynąć do mety, zaskakując nieco organizatorów ;-). Chwilę później pojawia się też słonko, więc niczego więcej nie potrzeba. Pakuje sprzęt, jem posiłek i czekam na zakończenie, które planowane jest na szesnastą.

                                                                                   Coraz bliżej zakończenia

Opowieści przypływających kajakarzy o tym co działo się na wodzie , mogą przyprawić o gęsią skórkę. Mnóstwo kabin, zatopione kajaki itp. Gdyby nie to, że teraz większość ludzi pływa polietylenowymi kajakami, to w przypadku „szklaków” , byłaby chyba pełna ciężarówka „szklanego” złomu. Na szczęście wszyscy przeżyli i można było zakańczać. Ta ceremonia minęła szybko i bez przeszkód. Obdarowano najlepszych kajakarzy i kajakarki, obdarowana najlepsze i najlepszych „sprawnościowców”, tradycyjnie najmłodszych i najdalszego przyjezdnego, najlepsze kluby z których prym wiodą krakowskie zrzeszenia i powoli LI OSK Skawą, można było uznać za zakończony. Do zobaczenia za rok.  (?)

                                                                        Troszkę tego było do rozdania 🙂

Więcej fotek z tego spływu zobaczyć można tutaj.